ASKORBINIAN SODU

ASKORBINIAN SODU

Postprzez Biolander 26 paź 2016, 22:29

Nie chodzi mi o kwas askorbinowy, tylko o inną postać mianowicie ASKORBINIAN SODU. Przeczytałem że używa się ją do walki z nowotworami (dożylnie!!), w profilaktyce żeby bardzo mocno wzmacniać organizm w czasie chorób i w czasie pierwszy objawów, na dosłownie wszystko... i na codzień. Co mi tam spróbować.. więc zamówiłem sobie 1kg Askorbinianu sodu czyli witaminy c syntetycznej (naturalna z owoców w takich dawkach jak stosuje ja i poleca np Jerzy Zięba, nie ma opcji ... nie zjadłbyś ich tyle! dlatego zmusiłem się do zakupienia syntetycznej i jest dobrze przyswajalna).

Brała mnie angina, gardło bolało bardzo, kaszel, gorączka już temp w górę szła, to nic zapodałem 5g askorbinianu sodu, katar po 30-40 min minął, po 3-4h zapodałem kolejne 5g gorączka ustała, na następny dzień gardło mnie nie bolało nawet już czerwone nie było. Zacząłem podawać w mniejszych dawkach ale systematycznie askorbinian sodu ok 15g dziennie na początku, potem mniej i mniej aż doszłem do 8-10g i taka dawka jest u mnie stała tyle toleruję tyle nie wywołuje biegunki. Teraz miałem operacje na nodze zakażenie mi się wdało bo na kopalni sobie coś w nogę wbiłem i bahh obrzęk szybko znika, lepiej się czuję, ból słabszy po operacji szybko się zrasta.

Stosuję już od jakiegoś czasu i powiem na choroby na prawdę.. skuteczna jak, nie wiem co no nie znam nic co tak szybko leczy z anginy, przeziębienie u brata w kilka godzin dosłownie. Całą rodzina miała grype żołądkową i przyjmowałem większe dawki witaminy c ale doutnie (askorbinian sodu!) ok 20g i nie zachorowałem jako jedyny! A zawsze chorowałem... więc coś w tym jest

Zjadłem, produkt polubiłem i kupiłem od razu 3 kg starczy na długo.

źródło : http://anonymouse.org/cgi-bin/anon-w...o-witaminie-c/

Jest rok 1937. Węgierski biochemik Albert Szent- Gyorgyi (1893-1986) odbiera Nagrodę Nobla w dziedzinie medycyny za odkrycie kilka lat wcześniej kwasu heksuronowego zwanego inaczej witaminą C lub kwasem askorbinowym (od „anti-scorbutic” – działający przeciwszkorbutowo). Od tej pory ruszają na całym świecie doświadczenia naukowców z całego świata, chcących odkryć co takiego jeszcze oprócz zapobiegania szkorbutowi potrafi ta medyczna nowinka? Okazuje się, że witamina C potrafi bardzo wiele! To były niezmiernie ważne i można rzecz epokowe badania, bowiem mamy już wtedy pierwsze antybiotyki wyprodukowane z pleśni, lecz cały czas poszukiwano sposobu leczenia rozmaitych chorób (jak też i zapobiegania im), które byłyby jak najskuteczniejsze i jednocześnie jak najmniej toksyczne, głównie zaś chorób wirusowych, bo jak wiadomo antybiotyki w stosunku do wirusów nie są skuteczne. Czasopisma medyczne zaczynają w latach 40-tych pękać w szwach od publikacji związanych z nowo odkrytą substancją, którą ówcześni naukowcy byli autentycznie zafascynowani.

Jest rok 1948. Amerykański lekarz Frederick R. Klenner pracuje w szpitalu Annie Penn Memorial Hospital w Reidsville, w Północnej Karolinie (USA) gdy wybucha epidemia polio obejmująca cały stan. Do szpitala zaczynają się zgłaszać dziesiątki pacjentów z typowymi objawami. Dr Klenner musi dokonać wyboru: po zdiagnozowaniu odstawić chorych na polio pacjentów do centrum kwarantanny (skazując ich na pewne kalectwo) lub rozpocząć na własną rękę leczenie polio megadawkami witaminy C. Jako lekarz z powołania wybiera to drugie rozwiązanie. Już wcześniej leczył tego typu terapią pacjentów chorych na wirusowe zapalenie płuc odnosząc stuprocentowy sukces, więc… czemu nie spróbować z innym wirusem? Bingo! Po 72 godzinach terapii 60 pacjentów chorych na polio wróciło do domu, wszyscy zdrowi i wolni od polio.

Jest rok 1949, dnia 10 czerwca w Atlantic City odbywa się doroczny zjazd Stowarzyszenia Lekarzy Amerykańskich (AMA – American Medical Association). Dr Fred Klenner publicznie prezentuje swój raport na temat dokonanego przez niego podczas epidemii polio całkowitego wyleczenia 60 pacjentów terapią wysokich i często podawanych dawek witaminy C. Żaden ale to żaden z kolegów nie miał nic do powiedzenia, w żaden sposób nie ustosunkował się do wygłoszonego przez Klennera raportu. Nie zrażony tym Klenner miesiąc później, w lipcu 1949 publikuje dokument w czasopiśmie medycznym „Southern Medicine & Surgery”, niestety również bez echa.

Dzisiaj ten dokument (doprawdy wart aby ocalić go od zapomnienia) został przetłumaczony z języka angielskiego i dostępny jest dla każdego w języku polskim, plik można pobrać tutaj:
Pobierz raport 152.47 KB
Pobierz Raport

Ale jak to…uleczalne?!

No właśnie. Nie chcę być nieuprzejma, ale chyba ktoś tu nas od kilkudziesięciu lat robi ostro w konia. Każe się szczepić maleńkie dzieci głosząc, że jest to „najlepsza metoda” aby uniknąć na przykład polio, które jest podobno nieuleczalne i niechybnie skazuje na okrutne kalectwo, a nawet śmierć. Podobnie jest z innymi chorobami zakaźnymi: ze świnką, odrą, różyczką, grypą czy z Hepatitis -wirusowym zapaleniem wątroby potocznie zwaną „żółtaczką”. Wszystkie te choroby są ponoć nieuleczalne, bo na wirusy podobno lekarstwa jeszcze nie wynaleziono i dlatego „najlepiej się zaszczepić” jak mówią mass media przekazując opinię wyrażaną przez medyczne autorytety. Szkoda, że nie dodają, iż tak naprawdę wstrzykujemy sobie jakiś podejrzany płyn pełen neurotoksyn (sorry, inaczej się szczepionki wyprodukować nie da, taka jest technologia): metali ciężkich, konserwantów, obcych białek i grom wie jeszcze czego – zwyczajnie mówiąc trucizn wędrujących prosto do krwiobiegu i dostających się do naszych organów.

Co prawda powiązania szczepionek z epidemią gnębiących dzisiejsze społeczeństwa chorób (z czego najgłośniejszą była sprawa autyzmu) jak piszą media „nie stwierdzono”, lecz podobnie przecież nigdy nie stwierdzono, że długoterminowo szczepionki są bezpieczne. Tak naprawdę te preparaty są w użyciu za krótko więc logiczne jest, że nigdy nie były długoterminowo badane na wielu pokoleniach naszych przodków (np. nie mają badań pod kątem działania rakotwórczego). Tak naprawdę nikt nie ma bladego pojęcia jakie długoterminowo te preparaty wywołują skutki na przestrzeni pokoleń. To my w zasadzie (i nasi rodzice ewentualnie, a już na pewno nasze dzieci) jesteśmy tym pokoleniem szczurów doświadczalnych, uczciwie mówiąc.

Całkiem podobna sytuacja ma miejsce jeśli chodzi o kilka tysięcy dodatków do żywności: są „dopuszczone” przez odpowiednie instytucje, lecz tak naprawdę badań długoterminowych większość z nowoczesnych wynalazków NIE MA (np. syntetyczne słodziki) i tak naprawdę NIKT NIE WIE jak długoterminowo zachowa się ludzki organizm do którego wnętrza substancja się dostanie, ani czy i jak odbije się to na następnych pokoleniach. To będą wiedzieć może nasze prawnuki, o ile wyniki badań nie zostaną zamiecione pod dywan jak zrobiono to z raportem Klennera. Wszędzie w sprzedaży i to w wolnej sprzedaży, bez recepty, jest Paracetamol (Apap, Codipar, Efferalgan, Panadol, Tabcin itd.). Tak naprawdę NIKT NIE WIE na czym polega mechanizm jego działania, wyobrażacie sobie, że od 1955 roku kiedy został zsyntetyzowany, to jego mechanizm działania do dzisiaj nie został wyjaśniony? O działaniu na kolejne pokolenia nie wspomnę. Nie wiemy tego. Nikt nie wie! Co nie przeszkadza aby substancja była dostępna bez recepty, nawet w pobliskim spożywczaku i każdy wkłada to do gęby nie mając pojęcia co tak naprawdę wkłada

Biznes jest bezlitosny, business is business Póki co zatem lepiej trzymać się od rzeczy nieprzebadanych na pokoleniach raczej z daleka. Uważam wkładanie do ciała nieprzebadanych na pokoleniach substancji (które w dodatku naturalnie nie występują w składzie mojego ciała) za naprawdę głupie! Odmawianie szczepionek moim zdaniem to nie jest „szerzenie ciemnoty”. To raczej propagowanie szczepionek jako jedynego dla nas zbawienia nim jest. Dlaczego? Raport Klennera burzy bowiem bezlitośnie ten obraz, który przez kilkadziesiąt ostatnich lat wypromowały media i autorytety.

W swoim raporcie Klenner opisuje detalicznie wszystkie przypadki jakie udało mu się wyleczyć megadawkami witaminy C różnych chorób uznanych za nieuleczalne. Okazuje się, że nieuleczalne one wcale nie są, jak zapewne wtajemniczeni wiedzą o tym, i to już od kilkudziesięciu lat. Co by jednak było, gdyby tej wiedzy nauczano powszechnie w szkołach medycznych, jak wtedy wyglądałaby nasza planeta, o ile zdrowsze byłyby nasze dzieci, ile istnień można byłoby uwolnić od niepotrzebnego cierpienia lub przed nim uchronić? Pomyśleć tylko, że każdy z 60 pacjentów dra Klennera chorych na polio po terapii witaminą C w odpowiednich (czyli powodujących pozytywną odpowiedź kliniczną) ilościach – wyszedł do domu zdrowiutki i wolny od polio w ciągu… 72 godzin. Polio jak się okazuje można wyleczyć w ciągu zaledwie 3 dni! Podobnie jak świnkę, odrę, grypę, żółtaczkę, zapalenie opon mózgowych oraz szereg innych chorób wywoływanych przez wirusy.

No tak, ale chwileczkę: przecież jest tyle badań mówiących, że witamina C nie ma żadnego wpływu nawet na banalne przeziębienie, a co dopiero na tak groźne choroby jak polio czy odra! W tym miejscu jednak biorąc pod uwagę obserwacje poczynione przez Klennera należy rozpatrzyć uważnie jedną kwestię, o której wiedzą (znów, niestety!) tylko wtajemniczeni, a mianowicie taką, że wszystkie dające negatywny wynik badania do tej pory opublikowane, mówiące, że „witamina C nie ma żadnego wpływu na choroby” są obarczone podstawowym błędem, a nawet dwoma:

1) Substancja nie była podawana w odpowiednio dużej ilości aby wywołać odpowiedź kliniczną

2) Substancja nie była podawana z częstotliwością pozwalającą na osiągnięcie stałego stężenia jej w plazmie

Podobnie jak stosuje się jakikolwiek lek np. banalną aspirynę: po parokrotnym polizaniu tabletki nie masz co liczyć na to, że symptom choroby minie. Musisz wziąć odpowiednio wysoką dawkę w odpowiedniej częstotliwości. W przypadku antybiotyku musisz też ponadto brać go przez jakiś czas dla pewności, nawet gdy nie masz już symptomów – tak samo zresztą zachowuje się witamina C, należy oprócz dawki uderzeniowej również przyjmować dla pewności dawki podtrzymujące.

Poza tym należy jeszcze zauważyć jedną rzecz: w przeciwieństwie do witaminy C ani aspiryna ani antybiotyk nie stanowią naturalnego składu Twojego ciała, nie są substancją witalną niezbędną do szeregu przemian biochemicznych zachodzących w ustroju. Gdy się stresujesz, palisz, masz infekcję lub jakiś uraz (np. oparzenie, operacja) Twoje zapasy witaminy C ulegają bardzo dramatycznie zmniejszeniu. Jeśli szybko ich nie uzupełnisz – system staje się podatny na zaburzenia, ponieważ witamina C jest niezbędna i potrzebna w naprawdę bardzo wielu przemianach biochemicznych w ustroju. Ten sam zresztą mechanizm ma miejsce w stosunku do innych witamin i minerałów.

Doprawdy niemądre jest kurczowe trzymanie się ilości RDA (wskazane dzienne spożycie) i jest to najprostsza droga do chorób wszelkiego typu: od kataru aż po nowotwory. Do ochrony przed szkorbutem wystarczy dzienne spożycie w ilości mieszczącej się na główce szpilki (60 mg), jednak nie ma co liczyć, że ta sama ilość uchroni przed zakażeniem wirusem odry lub przywróci zdrowie gdy już wirus się zdążył w ustroju rozgościć. A jaka ilość uchroni? O tym również pisze Klenner w swoim raporcie.

Można po przeczytaniu raportu dra Klennera mieć wątpliwości związane z formą podania witaminy (głównie pozajelitowo, choć zdarzało się doustnie), bo normalnie raczej robienie sobie zastrzyków z witaminy C nie wchodzi w grę w domowych warunkach. Na temat pozajelitowego podawania C napiszę w swoim czasie nieco więcej, jednak już teraz warto przypomnieć sobie o formie nieznanej za czasów dra Klennera, a mianowicie liposomalnej postaci witaminy C. A taką można wykonać w domu. Ponieważ ma ona wchłanialność porównywalną do podawanej pozajelitowo warto ją wypróbować, choćby przy okazji najbliższego przeziębienia, oznak zbliżającej się infekcji kataralnej lub rosnącej na wardze opryszczki (czego Wam rzecz jasna nie życzę).

Wielu genialnych ludzi zmieniło oblicze tej planety zadając sobie jedno bardzo ważne pytanie: „a co jeśli…?”. Gdyby Kopernik nie zadał sobie tego pytania do dzisiaj wierzylibyśmy, że to Ziemia jest centrum układu słonecznego. Gdyby Edison nie zadał sobie tego pytania do dzisiaj siedzielibyśmy przy świeczkach lub lampach naftowych. Gdyby Klenner nie zadał sobie tego pytania to zgodnie z obowiązującymi podówczas procedurami po zdiagnozowaniu 60 pacjentów z objawami polio odesłałby ich do ośrodka kwarantanny, gdzie narażeni byliby na dalsze cierpienia i kalectwo, a my nigdy nie dowiedzielibyśmy się jaki potencjał ma podawana w odpowiednio wysokich i częstych dawkach substancja, która oprócz bycia witaminą potrafi działać antybiotycznie i rozprawiać się skutecznie z drobnoustrojami, w tym wirusami (również wirusem wywołującym AIDS, dr Klenner leczył pacjentów chorych na AIDS w początkach lat 80-tych, aż do swojej śmierci w 1984 r.).

Wszystkie pliki (w języku angielskim) z pracami naukowców i lekarzy odnośnie terapii megadawkami witaminy C w chorobach zakaźnych, psychiatrii, zatruciach, nowotworach, anemii, chorobach serca, cukrzycy, alergiach, astmie itd. znajdują się na witrynie: http://www.seanet.com/~alexs/ascorbate/
Pobierz raport 152.47 KB
Pobierz Raport

źródło : http://www.akademiawitalnosci.pl/10-...t-cathart-iii/

Ci, którzy śledzą witrynę Akademii Witalności już z grubsza wiedzą co potrafi witamina C – rzecz jasna podana w odpowiedniej częstotliwości oraz odpowiedniej do zapotrzebowania dawce: większość czytelników wypróbowała na sobie jej dobroczynne działanie. Nadszedł czas, by poszerzyć dzisiaj naszą wiedzę, uzupełnić ją o nowe fakty i zebrać wszystkie informacje w jednym artykule.
Bohaterem dzisiejszego odcinka będzie lekarz, który na podstawie swoich wieloletnich doświadczeń w pracy w pacjentami opracował protokół doustnego przyjmowania witaminy C w różnych stanach chorobowych: infekcje wirusowe i bakteryjne, oparzenia, urazy, alergie, astma, stany zapalne ostre i przewlekłe, choroby autoimmunologiczne. Był on zwolennikiem doustnego stosowania witaminy C i uważał, że każdy powinien nauczyć się korzystać z niej. Podzielał pogląd odkrywcy witaminy C, noblisty Alberta Szent-Gyorgyi: witamina C powinna być dostępna w każdym sklepie spożywczym (istotnie jest ona substancją spożywczą, występującą naturalnie w naszej żywności) równie powszechnie jak dostępna jest obecnie sól czy cukier, zaś w każdym domu obok cukierniczki powinien stać drugi pojemnik z witaminą C, do stosowania „na łyżeczki”, a nie na miligramy w aptecznych pigułkach. Pozwólcie, że przedstawię Wam tego lekarza: dr Robert Fulton Cathcart III (1932-2007).
Można uznać go za kontynuatora spuścizny dra Freda Klennera – prekursora stosowania witaminy C przy infekcjach, donoszącego podczas konferencji AMA w roku 1949 (i zignorowanego wymownym milczeniem przez kolegów lekarzy) o swoich sukcesach w uleczeniu witaminą C w ciągu 72 godzin 60 osób chorych na polio podczas epidemii polio, która wybuchła w Północnej Karolinie w 1948 r. (o czym pisałam tutaj: Raport Klennera) – jemu jednak poświęcony zostanie osobny odcinek witaminowej sagi, powiązany z opracowanym przez niego protokołem terapii witaminowej dla chorych na stwardnienie rozsiane.
Protokół doustnego stosowania witaminy C dra Cathcarta
Dr R.F. Cathcart III praktykował po ukończeniu studiów jako chirurg ortopeda w stanie Kalifornia. Osiągnął więcej niż przeciętny lekarz w swoim fachu – stworzył między innymi ulepszoną wersję protezy stawu biodrowego (Cathcart Elliptical Orthocentric Endoprosthesis), zwaną właśnie „protezą Cathcarta” – od nazwiska wynalazcy. Raczej nie planował zajmować się medycyną ortomolekularną – sprawił to przypadek. Pan doktor często cierpiał na uporczywe przeziębienia – dużo i ciężko pracował i miał w związku z tym obniżoną odporność. Cierpiał też każdej wiosny na katar sienny jak również dokuczały mu różne inne objawy alergiczne. Po przeczytaniu w 1969 roku książki Linusa Paulinga „Vitamin C and The Common Cold” („Witamina C i przeziębienie”) w której noblista zachęcał Amerykanów by brali zapobiegawczo kilka gramów witaminy C każdego dnia, dr Cathcart stwierdził, że w zasadzie nie ma nic do stracenia i… zaufawszy Paulingowi wziął łyżeczkę witaminy C: ku zdziwieniu lekarza symptomy kataru siennego przeszły po piętnastu minutach jak ręką odjął! Po czterech godzinach powróciły, więc pan doktor zaaplikował sobie kolejną łyżeczkę witaminy C i znowu symptomy ustąpiły, po czym sytuacja po kilku godzinach się powtórzyła – tego pierwszego dnia wziął łącznie 16 g witaminy, po czym położył się spać. Na drugi dzień czuł się jednak znacznie lepiej – nieporównywalnie lepiej. I żadnych skutków ubocznych w postaci osławionej biegunki – to było doprawdy niewiarygodne.
Przez 9 kolejnych miesięcy kiedy przyjmował duże dawki witaminy C eksperymentując z nimi na własnej osobie, nie zachorował ani jednego razu na żadne przeziębienie (a więc Pauling miał rację…) i pozbył się nie tylko kataru siennego, ale i wszystkich swoich alergii: to było jeszcze bardziej niewiarygodne, ale to się działo – działo się naprawdę! A co by się stało, gdyby wszyscy alergicy o tym wiedzieli? Upadłby cały przemysł skierowany na ich potrzeby: leki antyhistaminowe, sterydowe i inne antyalergiczne (z których żaden bezpieczeństwem stosowania witaminie C do pięt nie dorasta), antyalergiczne materace i pościel, antyalergiczne ciuchy, biżuteria i bielizna, antyalergiczne kosmetyki i środki czystości, filtry, specjalne odkurzacze, meble i inne sprzęty AGD, inhalatory, nawilżacze i oczyszczacze powietrza itd. Ilu specjalistów musiałoby się przekwalifikować, ile antyalergicznych gadżetów straciłoby rację bytu, ilu cierpiących ludzi (w tym dzieci) odzyskałoby normalny przynależny im z natury komfort życia. Koniec świata! Ale po co, skoro my mamy się skupić na symptomach i tak gonić króliczka aby go czasem nie złapać…

To co dodatkowo zrozumiał Cathcart to był fakt, że brać witaminy C należy zawsze na tyle wystarczającą ilość, aby poczuć różnicę w symptomach, ale nie na tyle dużą aby doprowadzić do biegunki, czyli – jak oceniał – ok. 75-80% tej ilości, która biegunkę by mogła wywołać. Jeśli weźmiemy mniej nie uzyskamy satysfakcjonujących efektów. Więc należy wziąć tyle aby owe satysfakcjonujące efekty uzyskać bez doprowadzania do biegunki (aczkolwiek dopuszczalne są gazy, lekkie nudności, odgłosy przelewania itp.). Proste i klarowne zasady. Możemy dowolnie włączać i wyłączać swoje symptomy regulując dawkę i jej częstotliwość! Później Cathcart zalecał brać w ten sposób witaminę przy różnych okazjach również członkom swojej rodziny i wszystkim przyjaciołom, a kiedy i oni potwierdzali znakomite efekty i brak skutków ubocznych, zaczął wkrótce podawać ją również swoim pacjentom. W ciągu niemal 40 lat swojej praktyki lekarskiej dr Cathcart zalecił megadawki witaminy C ponad dwudziestu pięciu tysiącom swoich pacjentów ze znakomitymi rezultatami i bez żadnych skutków ubocznych. Hej, a słynne kamienie nerkowe? Przyznacie chyba, że jeśli ktokolwiek mógł je u pacjentów zaobserwować, to mógł to być niechybnie dr Cathcart – miał na to sporo czasu i olbrzymią rzeszę pacjentów przekładającą się na poważną ilość tzw. pacjentolat. Nic z tego! Żadnych kamieni w nerkach. Przy podawaniu zalecanych dawek żadnego z pacjentów dra Cathcarta przez te wszystkie długie lata praktyki nigdy nie dopadła żadna kamica nerkowa.
Wręcz przeciwnie – gdy w ciągu tych wszystkich lat praktyki dwóch jego pacjentów samowolnie obniżyło dawkę do miernych 500 mg dziennie, zaobserwowano objawy kamicy szczawianowo-wapniowej, które ustąpiły jednak za każdym razem, gdy dr Cathcart zaordynował niesubordynowanym nieszczęśnikom spore dawki magnezu w połączeniu z witaminą B6 oraz kategorycznie przykazał im trzymanie się przepisanych (dużych, większych nawet niż poprzednio) ilości witaminy C oraz zwiększenie nawodnienia ustroju. Nie była to zresztą żadna nowość ani nawet odkrycie samego Cathcarta: to, że ZA MAŁA podaż (a nie ZA DUŻA!) witaminy C (jak również za mała podaż magnezu i witamin z grupy B, szczególnie B6) tworzy ryzyko kamicy, oraz że witamina C nie TWORZY lecz ROZPUSZCZA kamienie odkrył i opisywał w swoich pracach już w połowie lat 40-tych kanadyjski lekarz praktykujący w Toronto (i skutecznie swoją metodą leczący swoich pacjentów z kamicy) , dr William McCormick, o czym pisałam już wcześniej tutaj.

Ale wróćmy do dra Cathcarta i tego co on z kolei odkrył. Otóż wiadomo było, że przyjęta doustnie witamina C ma „skutek uboczny” w postaci luźnego stolca. Nie wiadomo było tylko dlaczego dzieje się tak, że jeden człowiek może przyjąć jedynie kilka gramów C i leci do toalety, a inny aż kilkanaście, a czasem i kilkadziesiąt przyjmie i nic się nie dzieje, albo że ten sam nawet człowiek jednego dnia może przyjąć więcej, a drugiego dnia mniej witaminy C by wywołać u siebie biegunkę, jak również w stanie zdrowia biegunkę wywoła mniejsza ilość witaminy C, podczas gdy w stanie choroby ilość ta może być nawet kilkudziesięciokrotnie większa. Oczywiście w telewizji różni panowie doktorzy mówili (a encyklopedia internetowa im zawtórowała), że należy brać maksymalnie 500 mg witaminy C i nie wolno pod żadnym pozorem przyjmować więcej niż 2000 mg witaminy C, bo to stanowi grożące biegunką przedawkowanie. Oprócz tego mówili też, że witamina C to straszne dziadostwo, od którego dostaje się kamieni w nerkach. No to teraz już wiemy, że – jak to się powiadało za komuny – telewizja kłamie! Ani jedno ani drugie stwierdzenie nie jest prawdziwe. Bardzo dba się o to, by w powszechnej świadomości witamina C jawiła się jako substancja mało znacząca, potrzebna w zawsze mniej więcej takich samych (czy to w zdrowiu czy w chorobie) śladowych mikrogramowych ilościach, całkowicie wystarczających nam gdy pobieramy ją z codziennej diety i zagrażająca ponoć strasznymi (krótko- i długofalowo) konsekwencjami gdyby przyszło nam czasem do głowy sięgnąć po większe jej ilości niż „zalecane”. Sęk w tym, że ci co „zalecają” nie mają żadnej praktyki w stosowaniu witaminy C u pacjentów, a dr Cathart niewątpliwie tak, i to godną pozazdroszczenia.
Dlaczego w tym kontekście prace dra Cathcarta mają dla nas takie przełomowe znaczenie? Otóż dr Cathcart jako pierwszy odkrył właśnie to zjawisko: im bardziej ktoś jest chory/zatruty i nasycony wolnymi rodnikami, tym więcej przyjmie witaminy C bez wystąpienia żadnych objawów jelitowych - to po pierwsze, a po drugie – jeśli chcesz uzyskać doskonałe efekty terapeutyczne, to musisz przyjmować ją w dawkach małych i częstych. Jednym słowem musisz zadbać o stały wysoki poziom witaminy C w Twoich tkankach, co oznacza, że NIE możesz oddać jej w toalecie: aby to uczynić należy dozować C tak, by NIE doszło do luźnego stolca, trzymając się zawsze tuż poniżej progu biegunkowego (czyli tej ilości, przy której już nie ma wyjścia innego jak… wizyta w toalecie). Dlatego właśnie potrzebne są dawki małe ale częste: im więcej planujemy przyjąć C na tym więcej małych i często podawanych dawek musimy ją podzielić. I wtedy i wilk syty (uniknęliśmy wizyty w toalecie czyli pozbycia się cennej witaminy z ustroju) i owca cała (zdrowiejemy z infekcji czy to bakteryjnej czy to wirusowej, czy to z ukąszenia owadów, czy to z oparzeń, alergii czy grzybicy).

Do takich oto wniosków doszedł dr Robert Fulton Cathcart III na podstawie wieloletniego doświadczenia w aplikowaniu witaminy C u tysięcy swoich pacjentów. Po czym to co odkrył elegancko przedstawił w łatwych do ogarnięcia (nawet przez osoby nie posiadające medycznego wykształcenia) tabelkach i wykresach w swojej pracy opublikowanej w 1981 roku, zatytułowanej: „Vitamin C, titrating to bowel tolerance, anascorbemia, and acute induced scurvy.”.

Oczywiście swoje spostrzeżenia dr Cathart kierował do ludzi posiadających całkowicie zdrowy przewód pokarmowy, czyli nie cierpiących na stany zapalne przełyku, żołądka, dwunastnicy, IBS (Zespół Jelita Drażliwego), chorobę wrzodową itp. W przypadku tych bowiem zaburzeń podanie kwasu L-askorbinowego uwypukla te problemy (już niewielkie dawki spowodują biegunkę, ale to nie znaczy, że człowiek jest super zdrowy, lecz wręcz przeciwnie – ma chorobliwie zmieniony przewód pokarmowy). W wielu przypadkach pomocne jest zastąpienie go buforowanymi solami kwasu L-akorbinowego (askorbinianami) lub postacią liposomalną. Dr Cathcart podkreślał, że kwas L-askorbinowy nigdy nie uczyni szkody dla przewodu pokarmowego, który jest zdrowy.
Ta przełomowa praca dra Cathcarta „Vitamin C, titrating to bowel tolerance, anascorbemia, and acute induced scurvy” dostępna jest również na Pubmedzie: http://www.ncbi.nlm.nih.gov/pubmed/7321921 (streszczenie, ale cały tekst dla zainteresowanych jest tutaj: http://www.doctoryourself.com/titration.html )

Więc jeśli ktokolwiek i kiedykolwiek będzie chciał Ci wmawiać, że wszyscy potrzebują maksymalnie 500 mg witaminy C na dobę, a 2 gramy witaminy C powodują biegunkę itp., to wiedz, że jest zwyczajnie niedouczony. Nie wszyscy, nie zawsze, nie każdego dnia tak samo i z reguły mało kto dzisiaj jest na tyle super zdrowy, że jego progiem biegunkowym będzie ilość 2 g witaminy C. Mówiąc szczerze, w czasach tak zatrutego środowiska w jakim obecnie żyjemy, to ta wyznaczona przez Cathcarta 35 lat temu ilość minimalna (4 g dla zdrowego) może być już na dzień dzisiejszy cokolwiek nieaktualna, przynajmniej dla Polaków (pozdrawiam czytelników z Krakowa, w którym właśnie ogłoszono alarm smogowy: jak zapewniają aktywiści powinien on być ogłoszony w całej Polsce, a nie tylko w Krakowie, tyle bowiem mamy rakotwórczych i mutagennych toksyn oraz metali ciężkich w polskim powietrzu! Oddychanie takim powietrzem równa się rocznie wypaleniu 2500 sztuk papierosów dla każdego jak leci – noworodków, starców oraz kobiet ciężarnych: http://www.krakowskialarmsmogowy.pl
A to tylko powietrze, którym oddychamy, a gdzie nasza żywność hodowana na glebach zatrutych i ograbionych z kluczowych dla zdrowia i odporności minerałów takich jak magnez, jod, selen czy cynk lub karmiona paszami wyrośniętymi na tych samych glebach, a gdzie woda, leki, używki, kosmetyki i cała reszta toksycznego śmietnika jaki codziennie miliony Polaków dostarczają do swego wnętrza? Obawiam się, że podobnie jak z magnezem – te encyklopedyczne „zalecane maksymalnie 500 mg dziennie witaminy C” w Polsce może wystarczyć co najwyżej mnichowi buddyjskiemu świeżo przybyłemu z dziewiczo czystych gór Tybetu (zakładając, że mamy jeszcze coś dziewiczego na tej planecie, czego nie zdążyliśmy jeszcze uprzejmie zasyfić).

Dalsze upieranie się i podtrzymywanie mitów dotyczących witaminy C (że nie działa, że każdy potrzebuje tyle samo, że nie wolno przekraczać takiej to a takiej dawki dziennej, że dostaje się od niej kamieni w nerkach itp.) jest zwyczajnie głupie i nie znajduje pokrycia w faktach – materiały choćby autorstwa dra Cathcarta opublikowane na Pubmedzie (przy czym nie wszystkie są tam publikowane, bo jak wiadomo panuje tam ostra wybiórczość i cenzura gorsza niż w „Trybunie Ludu” za komuny) mówią nam bowiem zgoła coś innego. A pamiętajmy, że dr Cathcart nie wypadł sroce spod ogona: był praktykującym lekarzem z długoletnim doświadczeniem i (co jest chyba najważniejsze w tym wszystkim) pomógł odzyskać zdrowie wielu tysiącom pacjentów, używając do tego celu skromnej i nietoksycznej witaminy C – małej, prostej molekuły, której żaden człowiek nie jest w stanie sam sobie de novo wyprodukować w ustroju, a która bierze udział w tylu przemianach biochemicznych, że bez dostatecznej jej ilości osiągnięcie pełni zdrowia jak również zadowalającej odporności na choroby zwyczajnie i po prostu nie jest możliwe. Czy to tak trudno co poniektórym „betonom” zrozumieć? Najwyraźniej trudno – dużo za trudno!
Spójrzmy co nam pożera nasze zapasy witaminy C, jakie czynniki mogą powodować jej szybkie „spalanie” i w jakich warunkach łatwo będzie w związku z tym o jej niedobory:
– infekcje
– urazy (skaleczenia, oparzenia, ukąszenia itp.)
– przerwanie ciągłości tkanek (operacje chirurgiczne)
– starzenie się
– stres (największe stężęnie wit. C mamy w nadnerczach)
– nadmierna aktywność fizyczna
– palenie tytoniu
– terapie hormonalne
– metale ciężkie
– ciąża i poród
– promieniowanie jonizujące
– alkohol
– leki
– i jeszcze parę innych
Witamina C jak widzimy z prac Cathcarta, podana w odpowiednich dawkach i częstotliwości jest zbyt dobra na zbyt wiele rzeczy. Praktycznie na cokolwiek by Ci nie dolegało. To się przecież nie godzi, no jak to tak! Tylko że kiedy lekarz przepisuje drogi antybiotyk o szerokim spektrum działania to nikt się nie dziwi ani nie zadaje pytań i jest dobrze, jest cacy. Ale jeśli zaleci dostępną bez recepty i tanią witaminę C o szerokim (mówiąc uczciwie nawet dużo szerszym niż antybiotyk) spektrum działania to jest źle, bardzo źle. A jeszcze gorzej jak ją zaleci w jakichś nieprawdopodobnie wysokich dawkach, megadawkach. Bo to zakrawa na cuda na kiju, a nie medycynę. Tymczasem to JEST medycyna i to ta najprawdziwsza – zapewniam Was. Z życia wzięta. Cytuję definicję medycyny z encyklopedii: „Medycyna (łac. medicina „sztuka lekarska”) – nauka empiryczna (oparta na doświadczeniu) obejmująca całość wiedzy o zdrowiu i chorobach człowieka oraz sposobach ich zapobiegania, oraz ich leczenia.” Czy nie za bardzo więc daliśmy się (szczególnie w ostatnim półwieczu) uwieść badaniom naukowym robionym w laboratoriach, a za mało poświęcamy uwagi doniesieniom lekarzy-praktyków mających za sobą całe dziesięciolecia doświadczeń?
A może zbyt często w grę wchodzi tzw. wielki biznes (wiadomo jaki), który potrafi doskonale pilnować swoich interesów wmawiając ludziom (w tym przede wszystkim lekarzom) nieprawdy i półprawdy na temat witaminy C lub dopuszczając się manipulacji poprzez wykonywanie (finansowanie) „kontrbadań”, w których użyto ilości witaminy zbyt małej lub podanej zbyt rzadko (a najczęściej i jedno i drugie), aby mogła wywołać oczekiwany efekt. Jak powiedział Bertold Brecht: kto nie zna prawdy lub nie chce jej poznać, jest głupcem. Zaś ten, kto ją zna i nazywa kłamstwem, jest ostatnim łotrem. Świat nauki i współcześnie uprawianej medycyny (która pomimo encyklopedycznej definicji ze sztuką ma już najczęściej bardzo mało wspólnego) jest dziś tak silnie powiązany ze światem biznesu, że łotrów nie brakuje. Jak wiadomo wielki biznes nie zna kompromisów.

Jednak my bądźmy mądrzejsi i miejmy oczy i uszy otwarte: długoletnie obserwacje dra Cathcarta dotyczące stosowania witaminy C są niezwykle dla nas cenne, sprawdzają się w praktyce (o czym może zaświadczyć również olbrzymia rzesza czytelników tej witryny) i nie można ich sobie dłużej ot tak, ignorować. I nieważne, czy jego obserwacje zostały potwierdzone „randomizowanymi badaniami z podwójnie ślepą próbą i użyciem placebo” czy też nie (nie ma zresztą chętnych do prowadzenia tego typu kosztownych badań na substancjach niemożliwych do opatentowania) – ten człowiek pomógł dziesiątkom tysięcy chorych ludzi, przez dziesięciolecia swojej praktyki skutecznie przywracał im zdrowie poprawiając komfort życia i opisywał jak to zrobił. Opisał na dobrą sprawę jak każdy z nas może to zrobić – czy to z pomocą lekarza (w przypadkach bardzo ciężkich chorób dr Cathcart stosował łączenie koniecznego antybiotyku razem z dużą ilością witaminy C) czy nawet zwyczajnie samemu w domu. Czyż nie jest to godne uwagi każdego – i lekarza i pacjenta?
Pełen indeks opublikowanych przez niego na Pubmedzie prac znajduje się pod tym linkiem: http://www.ncbi.nlm.nih.gov/pubmed/?...or_uid=7321921. Pełna bibliografia (włączając w to prace nieopublikowane przez Pubmed) tutaj: http://www.doctoryourself.com/biblio_cathcart.html
Najczęściej zadawane pytania dotyczące stosowania witaminy C znajdują się w tym artykule: http://www.akademiawitalnosci.pl/qa-...at-witaminy-c/
Sama witamina C jest do nabycia luzem online (np. w naszym sklepiku w opakowaniu 1 kg http://www.sklep.akademiawitalnosci....-kg-witamina-c lub postać buforowana askorbinian sodu http://www.sklep.akademiawitalnosci....-kg-witamina-c) lub konfekcjonowana C dostępna jest też w aptekach i sklepach z suplementami.

AKTUALIZACJA: jak się okazuje nie wszyscy dobrze pojęli tabelkę Cathcarta. Na przykładzie astmy zobaczmy jak powinno wyglądać ustalanie dawkowania:
Zalecane mamy przy astmie 15-50 gramów podzielonych na 4-8 dawek. Nie oznacza to, że mamy brać 4 dawki po 15 gramów każda (minimalnie) aż do 8 dawek po 50 gramów (maksymalnie). W ten sposób szybko doprowadzimy się do biegunki

Prawidłowo powinno wyglądać to tak:
– program minimum —> mamy brać 15g na dobę : 4 dawki = średnio 3,75 g w jednej dawce, powiedzmy niech to będzie co 4 godziny (o 8.00, 12.00, 16.00 i 20.00)

– program maximum —> mamy brać 50 g na dobę: 8 dawek = 6,25g średnio na jedną dawkę, powiedzmy co 2 godz.

– oraz oczywiście wiele możliwości będących „pomiędzy” min. a maks., bo każdy człowiek jest inny.
Zazwyczaj będzie działo się tak, że jak zaczniemy przy potężnych symptomach od programu maks. to organizm sam po jakimś czasie poinformuje nas, że z tym programem należy już powolutku przesuwać się w kierunku min. Po prostu w miarę zdrowienia biegunka będzie występować szybciej, będzie można zmniejszyć dawkę i częstotliwość przyjmowania C. Będą też ustępować symptomy choroby. Jak wiadomo zdrowi ludzie mają mniejsze zapotrzebowanie na C niż chorzy, dlatego zdrowiejąc dawkowanie będzie musiało się zmieniać, a o wszystkim będzie Was na bieżąco informował Wasz organizm. Gdy zapomnisz wziąć dawki albo się zaniedbasz z regularnością, to organizm też Ci na pewno o tym sam przypomni: po prostu powrócą z większym natężeniem te symptomy, które już udało się wcześniej pożegnać
Biolander
Moderator
 
Posty: 133
Dołączył(a): 29 gru 2009, 12:42

Powrót do ZDROWE ODŻYWIANIE

Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 3 gości