Wczoraj wieczorem wreszcie zrobiłam sobie peeling ciała przy pomocy kessy i Savon Noir Alepii. Najpierw zrobiłam peeling twarzy preparatem Marilou Bio i nałożyłam Savon Noir w charakterze maseczki. Potem był peeling całego ciała.
Muszę się przyznać bez bicia, że tak nie do końca wierzyłam w tę zachwalaną wspaniałość kessy. Nie posądzałam, oczywiście, nikogo o kłamstwo, ale podejrzewałam, że lekko przesadzacie. No bo cóż ta kessa robi - myślałam - ściera martwy naskórek. Przecież to samo robi szorstka gąbka, czy inna rękawica do peelingu. Z drugiej strony jednak aż tyle osób by przesadzało? Nie było innej rady, trzeba było kessę nabyć i wypróbować na własnej skórze. Tak też zrobiłam. Okazało się, że miałyście po tysiąckroć rację!!!!
Kessa jest świetna!!!
Jak tylko zaczęłam peeling, poczułam, że ona zupełnie inaczej trze skórę niż inne rękawice czy gąbki. Wyczuwa się, że robi to tak jakoś dogłębnie. Efekt jest wspaniały!
Skóra gładziusieńka i mięciutka jak nigdy dotąd. Po peelingu w całe ciało wtarłam olej arganowy (a co, jak szaleć, to szaleć !) i dzisiaj nie mogę się nacieszyć gładkością skóry. Mało tego. Rano zaaplikowałam sobie mój drugi nowy nabytek czyli perfumy Amber w kostce i wyrażnie do tej pory czuję od siebie ich zapach. Wczoraj i przedwczoraj tak nie było. Dosyć szybko przestawałam zapach odczuwać. Przypuszczam, że dokładnie oczyszczona skóra lepiej wchłania zapach perfum, a to przecież dodatkowa zaleta peelingu z kessą. Dobrze, że ją kupiłam, spełnia swoją rolę wspaniale!